Ekorozważania – sprzedać auto czy nie?

Jeden z nas ostatnio zaczął się zastanawiać, czy nie byłoby dobrze sprzedać auto…

Jako autorzy bloga jesteśmy nieco bardziej niż inni wyczuleni na kwestie ekologii. Jakby nie patrzeć, auto ekologiczne nie jest. Dlaczego? Trzeba użyć setek kilogramów wytworów przemysłu i zużyć mnóstwo energii, przeprowadzając odpowiednie sztuczki z tymi wytworami przemysłu, by auto powstało. Ba, potem, na każdy kilometr, samochód zużywa kolejne dawki energii, emitując niezdrowe wyziewy.

Między innymi dlatego, a może też w przypływie jakiejś potrzeby zmiany życia i wiosennego przebudzenia, uznałem, że sprzedam auto i będę eko. I że kupię sobie rower, będę chodził, będę jeździł komunikacją miejską. I najlepiej w ogóle nauczę się przeprowadzać fotosyntezę, by oczyścić atmosferę wokół mnie i zniwelować setki kilogramów dwutlenku węgla, jakie wyemitowałem, jeżdżąc autem. Potem jednak mentalnie otrzeźwiałem. Nie jestem ekologicznym fundamentalistą.

Sprzedać auto – plusy

No cóż, pozbycie się auta ma sporo plusów. Pieniądze, jakie wydaje na paliwo, naprawy, ubezpieczenie, zmianę opon i inne płyny eksploatacyjne, będę mógł przeznaczyć na… No właśnie, na co? Mam odkładać jeszcze więcej? Mam jeść jeszcze więcej? Mam kupować kolejne ubrania? Nie wiem, na co miałbym wydawać te niewydane pieniądze. Prowadzę jednoosobowe gospodarstwo domowe, mam niewielkie potrzeby, odkładam pieniądze, nie konsumuję jak opętany, a zatem?

Plusem pozbycia się auta byłoby podbicie ekologiczności mojego osobistego PR (nonsens, patrząc na to racjonalnie) i usprawiedliwienie dla kupienia tego przepięknego roweru. Bo oprócz auta nie posiadam nic, co służy mojemu przemieszczaniu się, a coś powinienem (chciałbym?) mieć.

Sprzedać auto – minusy

Brak auta wydłużyłby moje dojazdy i powroty z pracy (teraz zajmuje mi to łącznie 20 minut i dzięki komputerowi pokładowemu wiem, że zużywam w tym czasie około 0,7 l paliwa – to kosztuje mniej czasu i pieniędzy niż przejazdy autobusami). Spędzając więcej ekologicznego czasu na dojazdy autobusem, miałbym mniej czasu na inne rozrywki. Poza tym lubię po pracy pojechać autem do pobliskiego parku i iść na spacer. Komunikacja miejska nie zawiezie mnie w to miejsce tak szybko i sprawnie jak samochód.

Sprzedawać czy nie sprzedawać?
Sprzedawać czy nie sprzedawać?

Brak auta to pewne takie kłopoty organizacyjne – potrafię zimą wyjść bez czapki z mokrymi włosami i zaraz wskoczyć do auta, by się dobrze ułożyły, a bez auta to byłby mój zdrowotny koniec. Brak auta teraz może by nie bolał, ale kto wie, jak potoczy mi się życie – jeśli będę go potrzebował później, to co, mam kupować jakieś inne? Taniej chyba byłoby dbać o to auto, które mam, prawda?

Poza tym auto to wciąż wolność, przyjemność (ja lubię jeździć) i pewien element wizerunku. Samochody to moja pasja numer jeden, od zawsze – czy na pewno chcę się tej części mnie tak brutalnie pozbywać?

Sprzedać auto? Nie!

Rozsądek zatem podpowiada, by zostawić auto. Już tyle je mam, że biorąc pod uwagę koszty, jakie poniosłem podzielone przez okres, przez jaki mam auto, są coraz mniejsze w ujęciu miesięcznym. Co zatem mogę zrobić, by być bardziej eko? Do kina, do rodziców i do miasta po rozrywkę jeżdżę autobusem i rowerem miejskim. O, albo chodzę (niekoniecznie w morskich śmieciach), jak czuję potrzebę wyrzeźbienia moich łydek. To wszystko równoważenie transportu. I to dobre jest. A jeżdżąc rowerem, oszczędzam i dbam o zdrowie, podobnie zresztą jak wtedy, gdy korzystam z komunikacji miejskiej. Różnicuję mój transportowy mix, przy okazji rzeźbiąc łydki, oszczędzając i poprawiając samopoczucie. I z sympatią patrzę na moje auto.

Mówiąc to wszystko, pozostaję otwarty na propozycję. Jeśli jest chętna/chętny na Clio z 2006 roku, z przebiegiem 90,5 tys. km, po wymianie tarcz i klocków, paska rozrządu i sprzęgła, to za 50 tys. zł sprzedaję od razu 🙂