W czerwcu zeszłego roku Komisja Europejska zaproponowała państwom członkowskim cele redukcyjne dla emisji gazów cieplarnianych niezwiązanych z energetyką. Za dwa miesiące ministrowie środowiska mają podjąć decyzję o ich ostatecznym kształcie. Ale czy kraje ambitnie podchodzą do tego tematu?
O jakie cele redukcyjne chodzi?
Na początek krótkie wyjaśnienie, czego dotyczy regulacja Effort Sharing Reductions (w skrócie ESR). Zaproponowane w niej cele redukcyjne wiążą się bezpośrednio z realizacją postanowień Porozumienia Klimatycznego. Dotyczą one sektorów non-ETS, czyli tych nieobjętych unijnym systemem handlu emisjami. Chodzi o sektory transportu, budownictwa, rolnictwa i gospodarki odpadami, których łączne unijne emisje w okresie 2021-2030 mają zmaleć o 30%.
Unijni politycy słusznie zauważyli, że obniżanie poziomu emisji CO2 i innych gazów cieplarnianych nie powinno spoczywać tylko na energetyce (i innych sektorach objętych EU ETS). Zwłaszcza, że pozostałe sektory odpowiadają za 60% emisji gazów cieplarnianych w Unii Europejskiej (w Polsce ok. 48%) i dlatego jest tu spore pole do popisu.
Według projektu ESR, każde państwo członkowskie ma przypisane swoje indywidualne cele redukcyjne w zakresie od 0 do -40%. Na przykład Szwecja i Luksemburg mają zmniejszyć emisje o 40%, Dania i Finlandia o 39%, a Niemcy o 38%. Z kolei mniejsze i biedniejsze kraje mają zdecydowanie mniej ambitne cele. Węgry, Chorwacja i Polska mają uzyskać 7% redukcję emisji, Rumunia tylko 2%, Irlandia ledwie 1%, a Bułgaria, jako jedyna, nic nie musi robić.
Elastyczne podejście do realizacji celów redukcyjnych
Ponieważ redukcja emisji gazów cieplarnianych w sektorach innych niż energetyka nie jest taka łatwa i szybka, Komisja Europejska zaproponowała kilka mechanizmów pozwalającym krajom na pewną elastyczność w realizacji swoich celów.
Możliwe byłoby na przykład „pożyczanie” uprawnień do emisji CO2 pomiędzy państwami oraz pomiędzy poszczególnymi latami. Na dodatek z puli uprawnień przypisanych do systemu handlu emisjami (dokładnie to 100 milionów) mogłyby skorzystać państwa, w których obniżanie emisji wiązałoby się z nadmiernym obciążeniem dla budżetu. Wcale nie chodzi tu o Polskę, tylko o bogatsze kraje (Szwecja, Dania, Holandia czy Belgia).
Państwa członkowskie, aby rozliczyć cele redukcyjne, miałyby też możliwość skorzystania z uprawnień z sektorów użytkowania ziemi i leśnictwa (tzw. LULUCF) o łącznej wysokości 280 mln uprawnień. Dzięki temu Polska oszczędziłaby sobie realnych działań redukcyjnych w wysokości ok. 1,2 punktu procentowego. Widać, że są pewne możliwości kreatywnej księgowości emisjami i ich redukcjami. Jak do tego wszystkiego podchodzą poszczególne kraje UE?
Szwecja klimatycznym liderem
Połączone siły dwóch instytucji – Transport & Environment oraz Carbon Market Watch – zaowocowały analizą poziomu ambicji i zaangażowania w rzeczywistą redukcję emisji poszczególnych państw członkowskich. Punktowane było pięć kryteriów:
- punkt początkowy, od którego liczone będą cele redukcyjne,
- podejście do wykorzystania naturalnych pochłaniaczy CO2 (czyli lasów i gleb),
- stanowisko w sprawie wykorzystania nadmiaru uprawnień z sektora EU ETS,
- system nadzoru nad wypełnianiem celów,
- poziom ambicji do roku 2030 i ich zgodność z celami Porozumienia z Paryża.
Najlepszą notę za całokształt proklimatycznych planów dostała Szwecja z uwagi na to, że chciałaby ograniczyć zakres elastycznych mechanizmów (czytaj kreatywnego księgowania emisji), a także dzięki wyznaczeniu sobie wyższego celu redukcyjnego niż 40%.
Całkiem nieźle zostały ocenione Niemcy i Francja, które proponują ustalenie bardziej ambitnego poziomu emisji bazowych, od których będą liczone redukcje (tj. 2020 rok zamiast np. roku 2017). Ponadto Niemcy chcą ograniczenia możliwości wyręczania się lasami. Natomiast obydwa te kraje zdecydowanie stoją na stanowisku, żeby jeszcze bardziej obniżyć emisje. Francja proponuje nawet 70% redukcję emisji z sektorów non-ETS do roku 2050 w stosunku do emisji z roku 2005.
Poziom zaangażowania siedmiu państw (m.in. Portugalii i Holandii) oceniono jako niewystarczający do realizacji zobowiązań klimatycznych. Natomiast dziewięć krajów (np. Węgry, Dania, Austria) dostało ocenę złą. Ale to jeszcze nie koniec rankingu.
Polska z najgorszą oceną
W gronie ośmiu państw z najniższą punktacją znajdują się chociażby Czechy, Hiszpania i Włochy. Niestety, jest tam też Polska, na dodatek na ostatniej pozycji. Nasz rząd, reprezentowany w tym aspekcie przez ministra Szyszkę (albo Szyszko) proponuje, żeby przyjąć taki rok bazowy, by można było de facto mniej obniżać swoje emisje. Co więcej, forsujemy pomysł na zwiększenie możliwości wykorzystania lasów do rozliczania się z efektów redukcyjnych. To o tyle dziwne, że mimo promowania swojej koncepcji „gospodarstw leśnych”, nasz krajowy główny leśniczy i myśliwy w jednej osobie chce zwiększać wycinkę lasów i to nawet tych najcenniejszych, jak Puszcza Białowieska.
Polska nie chce również, żeby bardziej szczegółowo weryfikowano osiągane w rzeczywistości redukcje emisji. Czyżby minister środowiska obawiał się, że dane na papierze będą się miały nijak do rzeczywistości? Ale to nie koniec. Nie dość, że nie mamy żadnych ambitnych planów dekarbonizacyjnych, to jeszcze nasz kraj chciałby obniżyć 7% cel redukcyjny (najlepiej do zera) dla sektorów non-ETS. Wstyd na całą Europę!
Co zrobić, żeby być klimatycznym liderem?
Właściwie przepis na tytuł klimatycznego lidera jest prosty. Wystarczy, żeby dane państwo popierało zwiększenie celów redukcyjnych zarówno tych na rok 2030, ale również na rok 2050, mając wciąż w pamięci zobowiązania podjęte podczas paryskiej konferencji klimatycznej.
Do tego jeszcze przyzwoitość i odpowiedzialność nakazują, żeby nie zawyżać sztucznie poziomu emisji bazowych, tylko liczyć efekty od realnych wartości. Rezygnacja bądź znaczne ograniczenie możliwości wykorzystywania uprawnień z sektora leśnego i z sektorów objętych systemem handlu emisjami też powinny być brane pod uwagę. Tak samo zresztą jak szczegółowa weryfikacja (najlepiej coroczna) osiąganych wyników i system kar za nieosiąganie postawionych celów.
Tyle teorii. Unijna rzeczywistość niedługo to zweryfikuje, bowiem obecnie toczą się negocjacje mające na celu określenie ostatecznego kształtu oraz sposobu funkcjonowania tzw. wspólnego wysiłku redukcyjnego. Do końca 2017 roku regulacja ESR ma się stać już obowiązującym prawem.
Możliwości realnej dekarbonizacji i redukcji emisji istnieją, pamiętajmy o tym. W sektorze transportu prężnie rozwija się elektromobilność (w Polsce dopiero rusza). Budownictwo powinno przede wszystkim stawiać na efektywność energetyczną, bo to najprostsza i najtańsza droga do niższego zapotrzebowania na energię. W rolnictwie i gospodarce odpadami też na pewno da się coś poprawić. A lasy? Lasy niech sobie rosną i pochłaniają CO2 z powietrza.
Jak widać, narzędzia potrzebne do przejścia na zieloną stronę mocy są już dostępne. Pozostaje jedynie liczyć na odwagę polityczną unijnych przywódców i przyjęcie ambitnych rozwiązań mających nas ostatecznie doprowadzić do spowolnienia globalnego ocieplenia i uchronić przed skutkami zmian klimatycznych. Tego oczekują Europejczycy.
Źródła: Carbon Market Watch, EU Climate Leader Board, Euractiv, Biznesalert.pl